A może wciąż się da, czyli w poszukiwaniu pracownika za najniższą krajową
Sylwester Wojnowski

Co jakiś czas brytyjski rząd publikuje oficjalne statystyki na temat poziomu zatrudnienia, lub patrząc ze strony pracownika, poziomu bezrobocie, w kraju.
Od lat, pomijając zwariowane dwa lata pademii, nic się w temacie drastycznie nie zmienia. Poziom bezrobocia regularnie spada, liczba przepracowanych godzin również, jednoczesnie stopa nieaktywności zawodowej rośnie, a podwyżki dla pracowników nie nadążają za inflacją. Status quo.
Na portalach z ogłoszeniami o pracę jest w czym przebierać. Pomimo lekkiego spadku liczby ofert w ostatnich miesiącach, pracodawcy wciąż próbują znaleźć ponad million pracowników. Warto jest tu dodać, że jak to w Wielkiej Brytanii, większość oferowanych posad to takie, gdzie stawka godzinowa jest na pozimie lub tylko minimalnie powyżej najniższej krajowej.
Jak łatwo się domyślić, niewielu przegladających ów ogłoszenia jest wystarczająco głupich lub zdesperowanych aby zaaplikować, pójść na romowę kwalifikacyjną, ropocząć pracę i pozstać w niej dłużej niż 2 dni.
Łapankę tym przedsiębiorczym pośród nas dodatkowo komplikuje inflacja. Dziś jest ona na poziomie 14 a nieoficjalna pewnie około 40 lub 50 procent (wystarczy przejść się do supermaretu i porównać ceny z tym co było przed rokiem, o cenach paliw czy energii nie ma co wspominać). Potencjalny pracownik dobrze wie, że nawet jak dostanie kilka procent podwyżki ponad to co miał w poprzednim miejscu zatrudnienia, to i tak będzie pod kreską.
Na domiar złego dla brytyjskiego pracodawcy, który potrzebuje taniego pracownika, stopy procentowe, ten młot antyinflacyjny, wciąż maszerują w górę. Wyższe stopy procentowe to wyższy koszt utrzymania kredytu mieszkaniowego, a dla wynajmujących często znaczące podwyżki w comiesięcznym czynszu. Wszystko to w kraju gdzie robi się co się da aby niedobór domów trwał, a ich ceny zawsze rosły. Pracowniki też człowiek i dach nad głową musi mieć. Płaca minimalna za podwyżki w bankach komercyjnych czy agencjach nieruchmości nie zapłaci bo w tych instytucjach każdy ma przeciętnego pracownika głęboko gdzie światło nie dochodzi. Liczy się zysk. Wyższe stopy procentow to możliwość podreperowania bilansów po latach posuchy. Teraz, albo zmarnowałeś dobry kryzys!
W Wielkiej Brytanii trudno jest znaleźć dziś miejsce, gdzie etat z najniższą krajową wystarczyłby przeciętnemu pracownikowi na zapłacenie rachunków, zakup żywności i opłacenie transportu do pracy. Skutek jest taki, że wielu, zwłasza ci którzy mogą, zamiast jednego pełnego, pracuje półtora etatu. Innym zupełnie nie daje się już móc, lub przestało się chcieć brać udział w wyścigu sczurów, w którym kompletnie nie mają oni wpływu na to jak szybko będą musieć biec. Jedno jest pewno, tempo będzie szybsze niż większość może nadążyć.
Podczas gdy ceny produktów w sklepach skaczą w górę kilkanaście procent na miesiąc, wywalczenie podwyżki na pozimie 3% u obecnego pracodawcy graniczy często z cudem. W porównaniu z danymi sprzed pandemii, w kraju ubyło niemal 600 tys. pracowników. Część wróciła do Europy, inni,
zwłaszcza ci po 50-tce, kompletnie wypięli się na pracę i walkę o podwyżki. W rządzie wciąż drapią się po głowach co się stało. W miastach jak Grimsby czy Rochdale mieszkańcy dobrze wiedzą, że biorąc pod uwagę spadającą średnią długość życia, wiele czasu im już i tak nie zostało. Po co marnować to co jest na harówkę od rana do nocy?
Patrząc na zmiany zachodzące dziś na rynku pracy, trudno jest nie dojść do wniosku, że brytyjski model prowadzenia biznesu, a zwłaszcza postępowania z pracownikami musi się zmienić. Czasu taniej siły roboczej z Europy skończyły się w Wielkiej Brytanii wraz z wyjściem kraju z Unii Europejskiej. Ani Brytyjczycy, ani Europejczycy, którzy wciąż mieszkają i pracują na wyspach, nie są sobie w stanie już dłużej pozwolić na marnowanie czasu w pracy za minimalną pensję, zwłaszcza w dobie szalejącej inflacji i rosnących stóp procentowych.
Pewna grupa pracodawców zauważyła zmianę i zaczyną się do niej adaptować. Od jakiegoś czasu zaczeli oni oferować nie tylko kontrakty, ale tez lepszą płacę. Inni, zwłaszcza ci zajmujący się sprzedażą detaliczną czy usługami w opiece zdrowotnej wciąż liczą na to, że prędzej czy później trafi im się jakiś desperat, który nie potrafi liczyć. W międzyczasie ich pozostali pracownicy, zakładając, że się nie zasiedzieli, odchodzą do miejsc gdzie stawka godzionowa jest choćby odrobinę wyższa. Dziury w grafiku i niewykonane obowiązki podczas poprzednich zmian pozostają tym, którzy pozostali. Szczurzy peleton, jak każdy peleton ma liderów, oraz tych, ktorzy nigdy nie dobiegną do mety, bo wciąż czekają na kopa w cztery litery na starcie.
Średni wzrost płac jest dziś na poziomie 5 - 6%. Czy to wystarczy aby znaleźć nowego lub utrzymać aktualnego pracownika?. Nawet przy takiej podwyżce, pracownik ów każdego miesiąca dostaje kilka procent po kieszeni za wykonywanie tych samych obowiązków. Kto przy zdrowych zmysłach by na to przystał? Desperat, idiota, leń? Może, prawda jest taka, że wielu osób, które od lat dłubią w tym samym miejscu pracy to idealne przypadki do studiowania wyuczonej bezradności, i być może na tym należałoby tę część na tę chwilę skończyć.
Po dwóch latach od wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej wielu lokalnych pracodawców zaczyna głośno mówić o tym, że choć Brexit popierali i nań łożyli do kufrów partii konserwatywnej, to nie takiego Brexitu chcieli. Nadzieje były na Hong Kong nad Tamizą, deregulację, niskie pensje i jak najmniej praw dla pracowników. Rzeczywistość okazuje się zupłenie inna. Inflacja, brak siły robocze, taryfy,j i nigdzie rynku by upchnąć towar za cenę, za którą ktoś zechce nań spojrzeć.
Biorąc pod uwagę trudną sytuację ekonomiczną w kraju, mało komu opłaci się dziś przyjechać za pracą na wyspy brytyjskie. Brexit znacznie przyhamował nie tylko swobodny przepływ towarów i usług, ale także siły roboczej jak i kapitału z i do kraju. W rezultacie mniej dziś w Wielkiej Brytanii się produkuje, mniej pracuje, mniej handluje z sąsiadami, mniejszy jest wzrost gospodarczy, dług publiczny rośnie, ceny domów zaczęły spadać, a za rogiem czeka recesja. W jednym zdaniu, dziś kraj jest na idealnych torach by ponownie stać się tym najbardziej chorym pośród tradycyjnie bogatszych krajów Europy.
Boris Johnson wilokrotnie wyjaśniał, że ciastko zjadamy i ciastko zatrzymujemy. Który gamoń nie zrozumiał? Kto stoi za spartaczonym Brexitem? Najbliższe wybory parlamentarne z pewnością dadzą odpowiedź. Eksodus w partii konserwatywnej już się ropoczął. Jak wspomniałem wyżej, w peletonie zawsze jest lider i ci, których trzeba kopnąć aby się obudzili.