Gotowe za trzy knopflery, czyli refleksja o śmierci zegarka
Sylwester Wojnowski

Ile czasu potrzeba aby upiec tacę filetów z ryby, załóżmy łososia, w piekarniku o temperaturze dwustu stopniu Celsjusza? Na takie pytanie mam swoją własną odpowiedź. Jest to trzy knopflery, lub 32 minuty i 45 sekund. Jeden knopfler to dla mnie tyle ile trwa piosenka Sultans of Swing z płyty Alchemy grupy Dire Straits bedącej zapisem koncertu na żywo z londyńskiego Hammersmith Odeon, który odbył się w 1983, czyli 10 minut i 55 sekund. Oczywiście Dire Straits nie istnieje od dziesięcioleci. Niemniej Mark Knopfler, lider i założyciel grupy, wciąż wykonuje Sultans of Swing regularnie na koncertach pod własnym szyldem. Każda z wersji tego utworu jest wyjątkowa. Niemniej wykonanie z koncertu, który odbył się w Lodynie 40 lat temu stało się dla mnie miarą doskonałości ... i czasu.
Po tysiącach, może dziesiątkach tysięcy odsłuchań przez dziesiątki lat, przyzwyczaiłem się do mierzenia czasu tym utworem. Często, kiedy gotuję, jadę autem, czy idę na spacer i mam ochotę na muzykę w tle, włączam Sultans of Swings. Jest to na tyle długi utwór, że łatwo jest powiedzieć, nawet nie zwracając zanadto uwagi na to co się w nim dzieje, po raz który jest właśnie odtwarzany. Jednocześnie jego wyjątkowe solo, być może jedno z najlepszych kiedykolwiek skomponowanych, mówi, że siódma minuta jest w trakcie, a charakterystyczna końcówka przypomina o tym, że dobiega końca kolejnejedenaście minut czasu.
Rozwijąc jedno przyzwyczajenie, porzuciłem inne, mianowicie to do noszenia zegarka.
Zagarek jako przedmiot ma swoje niewątpliwe zalety. Jest on zazwyczaj dość praktyczny, łatwy w użyciu, najczęściej dość wygodny w noszeniu, czasem oferuje dodatkową funkcjonalnośc, a w oczach drugiej osoby przedmiot ten może dodać osobie noszącej stylu i powiedzieć coś na temat kim tak naprawdę ta osoba jest, lub jako kto próbuje być postrzegana.
W moim jednak przyadku, w pewnym momecie życia wszystko powyższe przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. W dużej mierze z racji na szybo postępujący rozwój technologię telekomunikacyjnej. Z upływem lat telefon komórkowy stał się bardziej praktyczny, użyteczny i z każdym rokiem oferował coraz więcej unikalnej funkcjonalności w porównaniu do zegarka, przedmiotu wymyślonego dwa wieki wczesniej.
Do tego, gdziekolwiek się wybierając, na uwadze musiałem mieć portfel z kartą płatniczą, pieniędzmi i przyczepionymi do niego kluczami. Zaczynało robić się tego zbyt wiele i z czegoś trzeba było zrezygnować. Z własnego i nie tylko doświadczenia wiem, że o więcej niż dwie rzeczy trudno jest właściwie zadbać lub ich w końcu nie pogubić, zwłaszcza kiedy mamy nierutynowy dzień, często przemieszczamy się z miejsca na miesce, lub mamy obok małe, ciekawe gadzetów, lub po prostu złośliwe, dzieci.
Ten ostatni przypadek przypomina mi się za każdym razem kiedy widzę rodzica nerwowo przeszukującego kieszenie, walizki lub samochód w poszukiwaniu czegoś, co wydawało się tej osobie, że jest we właściwym miescu, a czego w kluczowym momencie nie może ona znaleźć. Kilka dni temu zdarzyło mi się widzieć kolejnego takiego rodzica. Kobieta z dwójką biegających wokół dzieci na parkingu przed sklepem spędziła dobre dwadzieścia minut na całościowej inspekcji wnętrza jej auta w poszukiwaniu portfela, komórki, a może czegoś jeszcze, zanim weszł do sklepu zrobić zakupy.
Koniec końców, podjąłem decyzję, że to zegarek pójdzie w odstawkę. Po za tym, że z czasem przedmiot ten stracił dla mnie urok, niemal od zawsze i coraz bardziej wraz z upływem lat kojarzyły mi się on z presją czasu, pewnym rodzajem kajdanek, narzędziem, które uwierało nie tyle na nadgarstku co psychicznie.
Do tego, większość z zegarków, które w przeszłości posiadałem nie była ani zbyt trwała, okropnie dokładna czy nawet wodoszczelna. Z pewnością nie dało się z nimi na ręku i bez obaw o zalanie ich wnętrza pływać w rzece czy basenie o nawet kilkumetrowej głęgokości. Stąd, jakieś 10 lat temu, po raz ostatniego zdjąłem mój zegarek i po dziś dzień nie wróciłem do nawyku jego noszenia.
Reasumując, zegarek jako przedmiot codziennego użytku umarł dla mnie śmiercią z nadmiaru i braku niezbędności dawno temu. Czy ten zgon ma jakiś negatywny wpływ na moje codzienne życie? Absolutenie nie! Sułtani Swingu, ręka w rękę z telefonem komórkowym, sprawdzają się dla mnie świetnie wtedy, kiedy dopuszczalny jest margines błędu w rachubie czasu. W każdej innej sytuacji, brak wiszącego na nadgarstku zegarka nie robi mi najmniejszej pozytywnej różnicy w dwudziestym pierwszym wieku.
Nawet przeglądając ofertę najnowszych zegarków od gigantów technologii trudno jest mi znaleźć wystarczająco dobre powody do zakupu i założenia jednego z nich. W mom przekonaniu, zwłaszcza w kontekście tego co napisałem wyżej, w odróżnieniu od muzyki Marka Knopflera, czas zegarka, zwłaszcza tego nienadążającego za postępem technologii, po prostu upłynął, a jego miejsce, zakładając, że przedmiot ten wciąż ma jakąś wartość, jest w szufladzie, a jeżeli nie tam, to najlepiej w miejsce odzysku surowców wtórnych.