Nie budźcie Titanica czyli brytyjski sen o potędze
Sylwester Wojnowski

W wielu kręgach Wielkij Brytanii, zwłaszcza tych rządowych i parlamentarnych, kraj jest wciąż widziany i sprzedawany zarówno lokalnie jak i inwestorom zagranicznym
jako mocarstwo. Torysi, a za nimi prawicowe media, od lat wmawiają Brytyjczykom, że kraj jest wystarczająco ekonmicznie silna i politycznie stabilna aby poradzić sobie w świecie na własną rekę.
Ostatnimi czasy potwierdzeniem tego faktu ma być wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, a zwłaszcza fakt, że wbrew wielu
pesymistycznym prognozom, gospodarka kraju, pomimo znacznego spadku tempa wymiany handlowej pomiędzy krajami UE a wyspami w ostatnich latach
radziła sobie relatywnie lepiej niż przewidywano.
Kolejnym objawem nowej imperialnej siły i niezależności uzyskanej dzięki wyjściu z Unii Europejskiej miał być mały budżet nakreślony przez (już byłą) premier Liz Truss i jej ministra finansów Kwasiego Kwartenga. Założono w nim miedzy innymi usunięcie najwyższego progu podatkowego dla najlepiej zarabiających oraz zamrożenie maksymalnych progów dla cen energii. Jak się za chwilę okazało, program spowodowałby kolosalną dziurę w budżecie państwa. Autorzy planowali załatać ją pożyczką na rynkach finansowych, a jej splatami, jak to zwykle z takimi pożyczkami bywa, obciążyć kolejne pokolenia.
Rynki finansowe, które mają nieco inny, bardziej trzeźwy obraz stanu brytyjskiej gospodarki i finansów, a przed wszystkim dobrą znajomość ciągle rosnącego poziom zadłużenia kraju, zażadały wyższego oprocentowania za ewentualnie powierzone środki. Panika na rynku brytyjskich obligacji rządowych niemal natychmiast znalazła przełożenie na kondycje funduszy emerytalnych i ceny kredytów mieszkaniowych w kraju. W wyniku zamiaszania, a nawet obliczu potencjalnej katastrofy finansowej, rząd musiał skapitulować a Bank Anglii wznowić drukowanie funta pomimo wysokiej inflacji. W kilka dni stało się jasne, że Wielka Brytania nie jest w stanie utrzymać się bez
pomocy finansowej, która od lat napływa do kraju od inwestorów z całego świata. Błyskawiczny spadek wartości brytyjskiej waluty błyskawicznie przykuł do tego faktu uwagę.
Czasy brytyjskiego imperium, imperializmu i strumienia bogactw z Indi, Chin czy Afryki, który płacił za wszystko, skończyły się dla Wielkiej Brytanii na dobre wiele lat temu. Że niewiele z dawnych bogactw już pozostało, epizod z rynkami finansowymi tylko dobitnie potwierdził.
Autor małego budżetu, Kwasi Kwarteng, został zmuszony do rezygnacji w kilka dni od jego ogłoszenia. Liz Truss utrzymała się na stanowisku premiera Wilekiej Brytanii tylko nieco ponad tydzień dłużej, razem zaledwie 45 dni. Po nieudanym eksperymencie, założenie jest, że aby uspokoić rynki finansowe, wszystko powinno wrócić do normy i pozostać po staremu. Status quo oznacza łatanie dziury budżetowej kolejnymi pożyczkami oraz kolejne cięcia we wszystkich rządowych resortach. Będzie to kolejna runda po ponad dekadzie podobnych praktyk za rządów duetu Cameron / Osborne. Nowy minister finansów natychmiast anulował niemal wszystkie plany poprzednika. W planach są też podwyżki podatków.
Jak to zwykle bywa w przypadkach gdzie kołdra jest za krótka, komuś muszą zmarznąć pięty, a może i coś więcej. Kto by mógł to być? Wystarczy się rozejrzeć po okolicy. Pielęgniarki nie dostaną podwyżki nawet w przybliżeniu na poziomie aktualej inflacji. Policja rutynowo oleje większość włamań do domów, bo nie ma na te śledztwa ani środków finansowych ani wystarczająco personelu. Szkoły nie dostaną wystarczających funduszy na remonty, może nawet zabraknąć na ogrzewanie podczas roku szkolnego. NHS będzie musiał przebrnąć przez kolejną zimę z brakami kadrowymi na poziomie ponad 100 tys. osób, w tym 40 tys. pielegniarek. Opieka społeczna jest w Wielkiej Brytanii na kolanach od lat. Innymi słowy, straci zwykły obywatel i ci którzy potrzebują pomocy na którą rządu nie będzie stać.
Na domiar złego, przychody z cięć szybko okażą się niewystarczające. Powodem jest szalejąca inflacja, której Bank Anglii boi sie zahamować poprzez znaczne podwyższenie stóp procentowych. Stopy procentow na poziomie 10% oznaczałyby ruinę finasową dla większości osób z kredetymi mieszkaniowymi, a także mogłoby przybliżyć Wielką Brytanię do bankructwa. Dziesięć lat drukowania waluty musiało się kiedyś skończyć inflacją. Szkoda, że Bank Anglii nie chce teraz wziąć odpowiedzialności za lekką rekę na drukarce. Łatwiej jest zwalić winę na wojnę na Ukrainie.
W XXI wieku Wielka Brytania jest jak przysłowiowy niezatapialny Titanic, dziś na dnie oceanu. W niektórych kajutach wciąż jeszcze gra muzyka, z innych od dawna nie ma już czego ratować.
Z pozdrowieniami dla Lady Pank.