Niska mobilność to często gwóźdź do trumny pozytywnej zmiany w życiu zawodowym
Sylwester Wojnowski

Gdzieś w środku każdy z nas ma przekonanie, że zmiana to dobra rzecz. Z drugiej jednak strony, zwłaszcza gdy nie stoimy pod ścianą, w wielu przypadkach zapieramy się nogami i rękoma, aby ów zmiany nie wdrożyć. Jedną z ważniejszych zmiany jakie przychodzi nam zrobić w życiu, czasem wielokrotnie, jest zmiana pracy. W Wielkiej Brytani, jak pewnie i w wielu innych miejscach na świece, zmiana pracy to nie tylko okazja do pożegnania się z nielubianym szefem, zakończenia z obowiązkami, których mamy serdecznie dość, ale także najlepsza okazja na uzyskanie podwyżki. W kontekście tego ostatniego przypomina mi się coś co usłyszałem kilkanaście lat temu i po dziś dzień pamiętam. Rozmiając o pracy i wynagrodzeniu za nią z osobą u schyłku jej kariery akademickiej i zawodowej, usłyszałem, że lepszej pracy powinno się szukać zawsze, niezależnie od tego czy ta, którą aktualnie wykonujemy, jest satysfakcjonująca czy też nie.
Jak to ciągłe poszukiwanie pracy wygląda na wyspach brytyjskich, zwłaszcza pośród Brytyjczyków? Różnie, można być rzec. Ludzie mają różne podejście i różny stopień wytrzymałości na to co zdarza się im w ich aktualnym miejscu pracy. Jedni dają sobie spokój zanim jeszcze zaczną pracować, inni wytrzymują kilka dni, jeszcze inni są w stanie wytrwać kilka miesięcy. Są i tacy, którzy jak już wsiąkną to zostają na kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, często w miejscu, w którym już dawno przestali się rozwijać zawodowo, a ich stawka godzinowa idzie do góry tylko wtedy gdy rząd podniesie płacę minimalną.
Ta ostatnia grupa to zazwyczaj osoby po czterdziestce, lub nawet pięćdźiesiątce, zazwyczaj kobiety. Rozmawiając z nimi można wyczuć strach przed zmianą, zinstytucjonalizowanie, brak poczucia własnej wartości, brak wiary we własne siły w zakresie nauczenia się czegoś nowego lub innego od tego co już znają, ale także coś jeszcze.
Wielokrotnie w rozmowach o zmianie pracy pojawia się argument, że no tak, chciałbym, ale nie mam jak dojechać. Na tę chwilę jeżdzę taksówką, bo nie mam prawa jazdy, lub nie mam samochodu. Być może wszystkie wcześniej wymienione problemy byłyby do przebrnięcia gdyby nie fakt, że każdego ranka i wieczora trzeba jakoś ogarnąć jak do miejsca pracy dotrzeć, a po zmianie dostać się do domu.
Wielu Brytyjczyków nie jest przyzwyczajonych do jazdy autobusami. Jeżeli nie ma auta, wówczas jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się dla nich taksówka. Z jednej strony trudno jest im się dziwić, bo na transporcie publicznym w wielu miejscach Wielkiej Brytanii po prostu nie da się polegać. Nawet wyłączając strajki, pociągi często bywają anulowane. Z autobusami też różnie bywa. Czasem są, czasem ich nie ma. Czasem pojawią się według rozkładu, czasem kilka minut wcześniej. Jak się spóźnisz to poczekasz 40 minut na kolejny. Ogólnie, problemy z transportem publicznym, zwłaszcza w północnej części Anglii, są powszechnie znane i regularnie nagłaśniane. Bez samochodu ani rusz, zwłaszcza jeżeli trzeba dojechać do miejsca pracy poza centrum miasta.
Inny kłopot to koszt transportu. Zamawiając taksówkę, mamy niemal pewność, że dotrzemy gdzie chcemy, aczkolwiek musimy liczyć się z tym, że będzie nas to drogo kosztować.
Podróż taksówką Wakefield na dystansie czterech mil ( w przyblizeniu 6.5 km ), to obecnie wydatek rzędu ośmiu funtów. Autobus jest nieco tańszy. Za podobny dystans, zakładając, że zakupimy bilet umożliwiający przesiadki, zapłacimy niemal pięć funtów. Za te same pieniądze można dotrzeć pociągiem z centrum Wakefield do centrum Doncaster lub Leeds.
Przeliczając to, założmy, na bochenki chleba, taksówka wyjdzie nas 5.33 bochenka chleba za 4 mile, autobus nieco ponad 3. Dla porównania w polskich Siedlcach na Mazowszu za podobny dystans taksówką zapłacimy około 18 zł ( nieco ponad 5 bochenków chleba ) a za autobus 6.8 zł, czyli około dwóch bochenków chleba. Transport publiczny w Wielkiej Brytanii jest często nie tylko zawodny, ale także zbyt drogi dla wielu osób.
Na domiar złego, często trudno jest o autobus, który kursowałby wczesnym rankiem czy późnym wieczorem. Sytuacja dodatkowo komplikuje się w soboty, niedziele i święta.
Wszystko to sprawia, że Brytyjczyk, kiedy już znajdzie jakąś pracę w rozsądnej odległości od domu, wsiąka w niej na lata, a czasem dziesięciolecia. Przestaje mieć dla niego znaczenie, że ludzie wokół są trudni we współpracy, kierownik często nie potrafi się zachować wobec podwładnych, a pensja relatywnie do poziomu inflacji spada a nie rośnie. Pierwsza praca często staje się pierwszą i jedyną na wiele, wiele lat.
Jest ogólnie znanym i zbadanym faktem, że osoby po czteredziestce stają się mniej mobilne. O ile wielu mężczyzn posiada prawo jazdy i samochód. O tyle z kobietami w średnim wieku bywa różnie. Wieloletnie zasiedzenie w tym samym miejscu pracy, strach przed zmianą, a zwłaszcza problemy z trasportem publiczny są jednymi z głównych przyczyn, dla których wielu Brytyjczyków odkłada zmianę pracy na lata.
Oczywiście problem nie tyczy się tylko Brytyjczyków. Przybysze z innych krajów borykają się z tymi samymi bolączkami. Niedługo po przeprwadzce do Wakfield spotkałem polskiego inżyniera, który przeniósł się do wielkiej Brytanii wraz z żoną 17 lat temu. Na początku oboje pracowali w tym samym miejscu. Po jakimś czasie żona wyniosła się gdzieś indziej, a on pozostał przez niemal cały okres pracując za stawkę minimalną. Podczas rozmowy dość wcześniej dowiedziałem się, że osoba ta nie jeździ autem, w związku z czym poruszanie się po Yorkshire stanowi dla niej poważne wyzwanie.
Brak własnego środka trasportu, zwłaszcza samochodu, niezależnie gdzie w Wielkiej Brytanii mieszkamy, to często poważny utrudnienie, zwłaszcza w kontekście dojazdów do miejsca zatrudnienia. Sama proces szukania nowej pracy to coś do czego wiele osób podchodzi niechętnie, bo bywa on nie tylko długi ale i nudny. Utrudniony dojazd do nowego miejsca pracy to często ta ostatnia przeszkoda, na której wiele osób, zwłaszcza tych mniej mobilnych decyduje się zaniechać zmiany, zmiany która w wielu przypadkach okazuje się być rewitalizującym krokiem we właściwym kierunku, przełamaniem rutyny i zakończeniem okresu stagnacji wynagrodzonym lepszą płacą.