Oczywista wniosek o inflacji na wyspach brytyjskich i nie tylko, czyli nie marnuj dobrego kryzysu
Sylwester Wojnowski

Od czasu, gdy na gospodarczym horyzoncie pojawiły się czarne chumury wysokiej inflacji, na lewo i prawo, a zwłaszcza podczas koferencji oficjeli Banku Anglii oraz Downing Street 11, czyli siedziby brytyjskiego Ministra Finansów, słyszymy, że szeregowy pracownik pod absolutnie żadnym względem nie powienien otrzymać w tym tragicznym, popandemicznym, a do tego z wojną za miedzą, roku, żadnej, ale to żadnej podwyżki. Pracównik ów nawet nie powinien o takiej podwyżce marzyć. Jeżeli już dojdzie do zapytania o lepsze wynagrodzenie, pracodawca powinien taką prośbę stanowczo odrzucić. Jeżeli tego nie zrobi, to według dwóch najbardziej wpływowych instytucji w brytyjskiej gospodarce, może dojść do sytuacji, w której wzrost płac zacznie napędzać inflację, a Bank Anglii, który od jakiegoś czasu wziął się za regularne podnoszenie stóp procentowych, będzie miał jeszcze większy kłopot aby ten pożar w gospodarce ugasić.
Teroria teorią, życie jak to w życiu, życiem. Podczas akcji gaśniczej, uwaga jest skupiona na tym jak ugasić pożar, rzadko kiedy zdarza się, że ktoś zwróci uwagę na podpalacza w pierszym rzędzie, który w ekstazie biega w kółko i krzyczy, że to on jako pierwszy da z siebie wszystko aby zagrożenia się pozbyć. Prawda o inflacji, tak w Wielkiej Brytanii, jak i w większości pozostałych bastionów kapitalizmu jak Stany Zjednoczone, czy nawet kraje Unii Europejskiej, jest taka, że kiedy nie było to nadzwyczajnie potrzebne, banki centralne tworzyły i pompowały w gospodarki miliardy funtów, dolarów i euro, a jednocześnie przez wiele lat utrzymywały stopy procentowe na poziomie bliskim zeru. Przez dekadę karnawał trwał w najlepsze. Mówiło się nawet o negatywnych stopach procentowych. Wiele firm na tanim pieniądzu nie tylko powstało, ale oparło cały swój byt. Dziś, kiedy nadszedł czas zapłaty za lata monetarnej rozpusty, z mikrofonów na biurkach gospodarczych decydentów płynie znajomy refren, czyli wszystko tylko nie podwyżka dla przeciętnego Smitha czy Wrighta.
Niestety, dla gospodarczych decydentów ów przeciętniacy albo są głusi, albo nie czytają gazet i nie oglądają telewizji. Wielu z nich o podwyżki wystąpiło. Jedni kulturalnie. Inni, z braku innej opcji, poprzez strajk. Średnie podwyżki pensji sięgnęły dziś 6% na wyspach. W tym miejscu warto przypomnieć, że oficjalnie inflacja jest na poziomie ponad 10%, co w skrócie oznacza tyle, że gatka o spirali inflacyjnej napędzanej podwyżkami pensji, o której tak przestrzegają i Bank Anglii i rząd, brzmi mało wiarygodnie.
Problem, leży gdzie indziej, o czym nie tylko brytyjski Bank Centralny i Ministerstwo Finansów, ale i wszystkie podobne instytucje w innych krajach dotkniętych inflacją z pewnością doskonale wiedzą.
Czas wczesnej inflacji, to świetny, może najlepszy z możliwych, okres dla największych firm i korporacji aby podnieść ceny na ich produkty i usługi. O ile przy niskich stopach procentowych i niskiej inflacji nikt nie chce wychylić nosa przed konkurencję, czas jak ten teraz jest dla firm wyścigiem. Kto podniesie ceny o więcej i utrzyma je tak wysoko jak tylko możliwe, aż do samego początku recesji, ten będzie mógł się poszczycić najwyższymi zyskmi, wypłacić wysokie diwidendy inwestorom, czy odkupić część własnego długu po rozsądnej cenie. Konsument, zwłaszcza za sprawą medialnej nagonki i codziennych, porannych, eksperckich, ponurych prognoz jest przygotowany na znacznie wyższe poziomy cen. Dla przedsiębiorstw, jest to czas do ataku, czas, w którym można osiągnąć zysk jakiego nawet najlepsza końcówka roku nie zapewni.
Gdzie nie spojrzeć, pomimo medialnej burzy w szklance wody o trudnej sytuacji makroekonomicznej, wyniki finasowe i zyski pośród największych firm biją rekordy. Podczas gdy miliony ludzi w nieocieplonych brytyjskich domach marzną płacąc astronomiczne rachunki za gaz i prąd, firmy z sektora energetycznego nigdy w historii nie miały się lepiej. Dziś opływają one w bogactwo, którego nikt w rządzie nie kwapi się odpowiednio wysoko opodatkować. Duzi producenci i usługodawcy w innych sektorach również mają się świetnie. Jak wskazuje niedawna analiza wykonana przez brytyjski związek zawodowy Unite, marża zysku w 2021 roku pośród największych 350 brytyjskich firm było wyższa o 73% w stosunku do roku 2019.
Regularnie pomijanym faktem, zarówno przez włodarzy banków centralnych jak i ministerstwa finansów w wielu krajach, włączając Wielką Brytanię, jest, że marginalny wzrost płac przeciętnego pracownika, jak ten, który obserwujemy dziś na wyspach, nie stanowi niemal żadne zagrożenie dla utrzymania się czy wzrostu poziomu inflacji w porównaniu z zagrożeniem wynikłym z wysokiego poziomu korporacyjnych zysków. Podzczas gdy szeregowy pracownik nie może się doprosić o kilka procent podwyżki, szczyty firmowych piramid zarzadzia cieszą się zyskami jakie rzadko kiedy było im dane wcześniej oglądać. To właśnie te zyski stanowią hamulec dla spadku inflacji do porządanych 2% w gospodarce. Słoń od miesięcy siedzi w pokoju. Problem w tym, że nikt, kto ma głos i posłuch, nie chce ów faktu zauważyć ani o nim mowić. Ani rząd, ani Bank Anglii nie mają w tym żadnego interesu. Łatwiej obwiniać szeregowych pracowników, którzy nie są w stanie wystarczająco głośno odpowiedzieć. Trudno przypuszczać, że sytuacja zmieni się pod rządami Rishiego Sunaka, czyli najbogatszego premiera w hisotrii partii konserwatywnej i wszystkich brytyjskich rządów, osoby, która z pewnością doskonale wie, że dobrego kryzys nie wolno zmarnować, w koncu jeden z takich kryzysów zapewnił jemu najwyższą posadę w brytyjskiej polityce.