Od wzlotu do upadku, czyli refleksja o rządowo gwarantowanym socializmie dla jednego procenta
Sylwester Wojnowski

Średnio co dekadę w typowej gospodarce kapitalistycznej mamy do czynienia z kryzysem. Często jego pierwszym zwiastunem jest rosnąca inflacja. Banki centralne, aby przywrócić wzrost cen do poziomu około 2%, uciekają się wówczas do podnoszenia stóp procentowych. W rezultacie ich działań pożyczki i kredyty udzielane przez banki, ogólnie pieniądz, stają się droższe, a przez to dla części tych, którzy funduszy tych potrzebują, mniej lub zupelnie niedostępne. Pierwsze firmy zaczynają tracić płynność finansową. Część z nich próbuje ratować się poprzez zaciągnięcie kredytów na gorszych warunkach, inne bakrutują. Ludzie zatrudnieni w upadających przedsiębiorstwach, przynajmniej ci, którzy nie mogą szybko znaleźć nowej pracy, również popadają w kłopoty finansowe. Kłopoty te w niektórych przypadkach mogą skończyć się dla tych osób brakiem możliwości dlaszego spłacania kredytu mieszkaniowego, a co za tym idzie utratą dachu nad głową i bezdomnością. Dla kredytodawcy, najczęściej banku, sytuacja taka oznacza tzw. zły dług w księgach. Znaczne liczby złych kredytów mogą przyczynić się do zachwiania stabilności finansowej banku, a w jej następstwie, w ekstremalnych przypadkach, jej bankructwa.
Czas wyższych rat procentowych to również czas, kiedy mniej jest chętnych na nowy kredyt wśród tych, którzy wciąż mają ochotę na podjęcie ryzyka i mogą sobie pozwolić na nowe inwestycje, czyli idealnych klientów dla banku.
Podczas gdy banki centralne kontynują ich walkę z inflacją poprzez podnoszenie stóp procentowych, coraz więcej banków komercyjnych, zwłaszcza tych, które w czasach taniego pieniądza liberalnie rozdawały kredyty, staje sie zagrożone upadkiem. Teoria terią, a życie życiem.
W praktyce większość z tych zagrożonych banków, nawet te relatywnie małe, są zbyt duże i zbyt ważne, zwłaszcza dla tych, którzy mają w nich znaczące depozyty i donośny głos, aby upaść. Wieści o trudnościach finansowych banku rozchodzą się błyskawicznie. Kiedy już się tak zdarzy, rozpoczyną się panika bankowa. Dysponenci, zwłaszcza ci najlepiej poinformowani, zazwyczaj ci którzy są najbliżej banku i znają jego finanse od podszewki, natychmiast przenoszą ich fundusze w inne, bardziej bezpieczne miejsca. Dla reszty, czyli tych którzy się spóźnili z wypłatą, pozostaje nadzieja, że bank nie zbankrutuje. A jeżeli nawet tak się zdarzy, że rząd wkroczy i pokryje straty, co standardowo ma miejsce przy mniejszych depozytach.
W tym roku jednak nastąpił precedens. Rząd amerykański, głównie aby zahamować odpływ depozytów z instytucji bankowych zadeklarował, że także depozyty powyżej 250 000 dolarów, czyli te uważane za wysokie, będą objęte ochroną. Powodem do decyzji był upadek banku Silicon Valley Bank (SVB), czyli szesnastego największego banku w Stancha Zjednoczonych, który przed bankructwem zarządzał depozytami o wartości 342 i pożyczył 74 miliardy dolarów. Była to instytucja, która inwestowała, jak nazwa wskazuje, przede wszystkim w amerykańskim zagłębiu innowacyjności i dostarczała fuduszy tym, którym tradycyjnie bardziej konserwatywne inwestycyjnie banki jak UBS nie chciały pożyczać.
Ochrona depozytów przez rząd to nic nowego, niemniej, w tym miejscu należy podkreślić, że rząd zarządza pieniędzmi podatnika i to właśnie podatnik za pośrednictwem rządowych agencji zapłaci za ryzyko jakie banki jak SVB i inwestorzy przechowujący w nich fundusze podjeli podczas jego działalności. Gwarancje rządowe dla depozytów o nieograniczone wysokości są bardzo niepopularne wśród większości podatników.
Dla inwestorów interwencja rządu amerykańskiego jest jeszcze jednym sygnałem, że warto ryzykować, nawet nadmiernie, bo o straty nie ma się co martwić. Jeżeli uda się osiągnąć zysk, zostanie on zatrzymany przez dostarczającego kapitał. Jeżeli natomiast inwestycja okaże się nietrfiona, wówczas pieniądze podatników zostaną użyte aby pokryć straty.
Podobna sytuacja miała miejsce podczas ostatniego kryzysu bankowego lat 2008 - 2009, nie tylko w Stanch Zjednoczonych, ale także na wyspach brytyjskich, gdzie rząd brytyjski dofinansował Royal Bank of Scotland, HBOS and Lloyds TSB. Depozyty przechowywane w tych bankach były zbyt duże i liczne, a właściciele zgromadzonych w nich funduszy zbyt wpływowi aby pozwolić tym instytucjom upaść.
Banki, bardziej niż inne podmioty, są podstawową infrastrukturą w gospodarce kapitalistycznej. Niemniej, podczas gdy w obliczu trudności finansowych, typowe firmy niezależnie od ich wielkości, rzadko kiedy mogą oczekiwać na specjalne traktowanie ze strony rządu i zazwyczaj updają, o tyle bankom zdarza się to bardzo rzadko. Powodem są rządowe interwencje podczas których państwo, jak wcześniej nadmieniłem, z użyciem funduszy podatników, subwencjonuje działanie zagrożonych instytucji finansowych utrzymując je w systemie gospodarczym pomimo znaczących błędów w ich decyzjach inwestycjnych i zarządzaniu.
Pierwsze upadki banków, o ile już się takie zdarzą, podczas nadchodzącego kryzysu gospodarczego to znaczący czynnik dla banków centralnych w kontekście kolejnych decyzji o podwyżkach stóp procentowych. Bankructwa te są znakiem, że system gospodarczy zaczyna pękać w szwach. Jak i w innych sektorach gospodarki kapitalistycznej, także i w systemie bankowym istnieją organizajcje, które nadmiernie się zadłużyły, niewłaściwie zainwestowały, lub posidają nadmiar zasobów, jak obligacje państwowe, których wartość przy wzroście stóp procentowych spada. Pierwsze updaki tych instytucji wzmagają poczucie narastającego kryzysu i są politycznie trudne do zahamowania.
Stąd, w przypadku pierwszych, zwłaszcza znaczących strat w depozytach, szybko pojawia się presja na bank centralny, aby zaprzestał on dalszego podnoszenia stóp procentowych. Problem inflacji, pomimo, że jest ona wciąż na poziomie powyżej 2%, staje się problemem drugorzędnym.
W rezultacie, zwłaszcza po tym co przydarzyło się SVB, trudno jest oczekiwać, że banki centralne w Stanch Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy krajach Unii Europejskiej zaryzykują dalsze znaczące podwyżki stóp procentowych i ewentualne upadki kolejnych instytucji finansowych. Scenariusz taki w wielu przypadkach oznaczałby konieczność dofinansowania zagrożonych organizacji pieniędzmi podatnika przez rząd. Jest krok bardzo niepopularnym, zwłaszcza w krajach jak Wielka Brytania, gdzie państwowa służba zdrowia, szkolnictwo i niemal cały pozostały sektor publiczny, głównie za sprawą trwającego od lat niedofinansowywania, jest dziś na przysłowiowych kolanach.
Wniosek z tego taki, że w trosce o zdrowie banków, jednego procenta i bezpieczeństwo depozytów tych drugich, banki centralne najprawdopodobnie już wkrótce zaprzestaną podnoszenia stóp procentowych, podczas gdy inflacja pozostanie na podwyższonym poziomie.
Dla przeciętnego zjadacza chleba oznacza to kolejne miesiące, być może nawet lata wyższych ceny na niemal wszystkie artykuły i usługi. W dwóch słowach, dodatkowy podatek. W międzyczasie, ci kórzy zaparkowali nadmiar funduszy na giełdzie i posiadłościach ziemskich mogą oczekiwać przyspieszonego wzrostu ich wartości. Początek końca wzrostu stóp procentowych jest często widoczny w rosnących cenach kryptowalut. Kapitał płynie aktualnie w inwestycje, gdzie inflacja ma szanse wygenerować wysoki zysk, a w najgorszym wypadku nie naruszyć zainwestowanych funduszy.
Innymi słowy zbliża się dno upadku. Niezależnie od rodzaju lądowania, rządy zagwarantuje socjalistyczne traktowanie dla jednego procenta najbogatszych, podczas gdy pozostali będą musieli przez cały okres zmagać się z typowo kapitalistycznym zjawiskiem inflacji a przy turbulencjach pogodzić się z faktem, że ich podatki zostaną użyte na pokrycie strat wynikłych z nitrafionych decyzji na szczytach instytucji finansowych, które od dawna są zbyt znaczące aby upaść.