Warto próbować, czyli każdy ma swoje pięć minut w życiu
Sylwester Wojnowski

Tenis ziemny to specyficzny sport ze specyficznym systemem punktowania, zasadami i klasyczną aurą elegancji. Ta ostatnia jest szczególnie odczuwalna na turniejach najwyższego szczebla jak Wimbledon czy US Open. Podczas każdego z tych wydarzeń niemal wszystko dopięte jest na ostatni guzik, a dramaturgia wielosetowych pojedynków potrafi zaprzeć dech w piersiach.
Kiedy już rozpocznie się mecz, kort tenisowy zamienia się w pole walki, a tłum gapiów zgromadzony wokół nich ogląda wymiany podań w kompletnej ciszy. Czasem są to ci sami ludzie, którzy w sobotni wieczór oglądają walkę bokserska w hałaśliwej hali, a w niedzielę, w kantach i pod krawatem stawiają się na finał turnieju teniowego. Jedni śledzą każdą wymianę piłki z zapartym tchem, inni drzemią zadurzeni w przemyśleniach o tym co aktualnie dzieje się w ich życia.
Partycypanici z rakietą w dłoni po obu stronach siatki na chwilę drzemki nie mogą sobie pozwolić. Moment nieuwagi i jeden jedyny finał sezonu może skończyć się porażką. Realia dla większości tenisistów, może poza wyjątkiem pierwszej dziesiątki rankingów ATP ( WTA dla kobiet ), są takie, że niemal każdy turniej w którym biorą oni udział kończy się dla nich porażką.
Mijają całe miesiące bez poczucia, że zrobiło się coś do końca i w pełni. Przegrana w pierwszym czy drugim meczu turnieju można porównać do utraty pracy po dniu czy dwóch od jej rozpoczęcia bo nie było się wystarczająco dobrym aby ją utrzymać. Pomimo bolesnej lekcji na oczach kibiców na trybunach i przed telweizorami, tydzień czy dwa póżniej wielu z tych zawodników stawia się na kolejnym turnieju aby znów spróbować dotrzeć do finału a może nawet wygrać ten ostatni, kluczowy mecz.
Mądrzejsi o poprzednio otrzymane lekcje i bez chęci na kolejne upokorzenia, niektórzy tenisiści próbują uzyskać przewagę nad przeciwnikiem poprzez wybór stroju, który w jak największym stopniu zlewa się z kolorami kortu i band. Inni, zwłaszcza na twardych kortach, robią hałas butami podczas podań gracza po drugiej stronie siatki. Jedni od pierwsze piłki w meczu aż po ostatnią trzymają nerwy na wodzy, inni ostentacyjnie ciskają rakietami o nawierzchnię kortu w celu rozładowania napięcia. Wielu celowo daje się wystrzelać przeciwnikowi w pierwszym secie aby zwyciężyć w dwóch kolejnych i tak wygrać cały meczu. Pościg za zmęczonym i przekonanym o wyższości rywalem jest łatwiejszy kiedy nie ma już nic do stracenia ani presji ze strony oglądających.
Dla wielu tenisistów, po tygodniach przegranych spotkań, a co za tym idzie frustracji i rozczarowań, wreszcie nadchodzi ten, być może tylko jeden turniej sezonu, w którym, często wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu i oczekiwaniom, zwyciężają. Ta jedna wygrana, jej smak po często całej serii porażek, daje wystarczający zastrzyk energię aby w kolejnym roku kariery zacząć wszystko od nowa, znów jako ten na którego nikt nie liczy, a jednocześnie ten, który próbując wystarczająco wiele razy prawdopodobnie znów wygra jeden czy dwa turnieje w sezonie.
Tenis ziemny, jak niemal każda gra, jest pełen małych lekcji, które znajdują zastosowanie nie tylko na korcie ale i w codziennym życiu. Jedną z nich jest ta, która uczy aby nie rozpamiętywać porażek i pomimo wszystko próbować dalej swojego szczęścia. Kilka zwycięstw w aktualnym turnieju pozwala zapomnieć o niepowodzeniach w kilku poprzednich, a dobra passa zarobić wystarczająco dużo aby finansowo uznać sezon za udany.
Lekcja ta przychodzi mi do głowy za każdym razem kiedy rozmawiam z osobami, które, pomimo, że od lat niezadowoleni ze swojej pracy i niedostatecznego wynagrodzenia, w skrócie przegrani w ich obecnej sytuacji, nie próbują zmienić pracodawcy na innego. Gdyby tylko zechcieli oni robić to co robi przeciętny tenisita przez cały sezon, czyli jeżdzić od miejca do miejsca i próbować swojego szczęścia. W życiu każdy będzie miał swoje pięć minut, o ile zechce ich poszukać.